Myślę, że przeważająca większość programistów – włączając w to mnie – przeszła w swojej karierze okres, w czasie którego chcieli napisać grę. I przeważająca większość tej przeważającej większości stosunkowo szybko rezygnowała, a działo się to zwykle w momencie nauki renderowania grafiki w OpenGLu albo DirectX11, gdy okazywało się, że wyświetlenie na ekranie prostego sześcianu zajmuje dobre kilkadziesiąt linijek kodu. Gdy w tym momencie programista uświadamiał sobie, że po oprogramowaniu silnika grafiki stoi przed nim jeszcze zaimplementowanie animacji i efektów specjalnych, fizyki z detekcją kolizji, oprawy dźwiękowej, ubranie tego w spójną całość i dopiero wtedy może nieśmiało myśleć o jakiejkolwiek logice gry, projekt okazywał się grubo ponad siły jednej osoby. Sytuacja zmienia się jednak diametralnie, gdy skorzystamy z jednego z dostępnych na rynku silników gier. Dziś opowiem o jednym z dwóch bodaj najpopularniejszych, czyli o Unity.